niedziela, 22 marca 2015

Tagliatelli z omułkami czyli to, za czym tęsknić już nie muszę



Nigdy dotąd nie kupowałam świeżych omułków w Polsce, po pierwsze bałam się, że nie będą świeże, a po drugie przerażała mnie ich cena. W mojej wsi dostępne były tylko w jednej hurtowni w cenie zaczynającej się od 40zł plus marża. Mimo, że muszle te uwielbiam, to na głowę jeszcze nie upadłam. Do sosów często kupuję mrożone w dużo niższej cenie, no ale wiadomo co świeże to świeże - zupełnie inny aromat, smak i możliwości. Konkretnie chodzi o jedną możliwość jaką dają omułki świeże - można je zapiekać faszerowane. Dla takich straciłam głowę, no nie do końca, inaczej kupiłabym w tej hurtowni. Bardzo lubiłam kupować je we Włoszech, zamknięte w siatce jak cebula czy inne ziemniaki. Pachnące słodko wodą. Zawsze zastanawiałam się czemu one tak słodko pachną wszak z wody słonej pochodzą. Lubiłam patrzeć na nie, jak całymi rodzinami porastają kamienie falochronu na ulubionej plaży, były na wyciągnięcie ręki, jednak nikt ich nie zbierał. Podczas odpływu można było spotkać wielu Włochów zbierających vongole ale omułków porastających kamienie nie zbierał nikt. Podobno były zbyt płytko i kiedy cofająca się woda je odsłaniała wytwarzały toksynę - nazwy nie znam - która im pozwalała przetrwać bez wody, a dla nas powiedzmy nie była pożądana. 
Często myślę sobie, jaka byłam durna, że nie jadłam ich codziennie, może by mi zbrzydły i nie tęskniłabym tak bardzo. Z drugiej strony tęsknię nawet za ricottą, za którą delikatnie mówiąc nie przepadałam. 
Bardzo,  nawet niewyobrażalnie bardzo uradowałam się, kiedy dotarła do mnie informacja (dzięki Siostro Młodsza), że oto są moje cozze, podobno świeże (a nawet żywe) po dyszce za kilogram. Nie mogłam uwierzyć - raz jeden coś jest tańsze niż we Włoszech. Apokalipsa! Kupuję - nie ma przebacz, mogą być nawet zdechnięte, a co mi tam! Zapakowałam się w samochód z Ludziątkiem pod pachą (no niech będzie w foteliku) i wyruszyłam na podbój TEGO sklepu, nie wierząc, że jeszcze będą, zwłaszcza, że był to już 4 dzień ich występów. BYŁY! Próbowałam obwąchać opakowanie ale było zbyt szczelne dla mojego nosa. Sprawdziłam więc czy nie są pootwierane -  nie były.  Odtańczyłam więc taniec radości przy lodówce i w podskokach poszłam zwiedzać sklep, wszak do miasta nie wypuszczałam się z miesiąc. Doczłapałam się do wielkanocnych słodyczy i wzrok mój przykuło marcepanowe jajko, dokładnie takie samo jak co roku kupowałam we Włoszech niemal przy każdych zakupach w okresie świątecznym. Emocje zwyciężyły - popłakałam się. Z tęsknoty za Włochami, mimo że jajco prowokator z Niemiec pochodzi. No ale kto matkę niemowlęcia zrozumie? Tęsknota długo nie trwała, płacz mój też bo oto zobaczyłam świeży makaron - do tego czarny. Z radością podreptałam do lodówki, a potem na dział z winem...
Po powrocie do domu przebrałam muszle wyrzucając uszkodzone (2 sztuki) i otwarte, które nie zamknęły się po opukaniu otwartą stroną o blat (3 sztuki). Zdziwiłam się i ucieszyłam tym, że faktycznie były żywe. Ponadto były bardzo dobrze oczyszczone, za czyszczeniem małży nie przepadam. Pamiętam, że na początku pobytu we Włoszech musiałam mieć grube rękawice, potem cieńsze, aż w końcu bawiłam się z nimi gołymi rękoma. Żartowałam nawet, że jeszcze kilka miesięcy i spróbuję ich na surowo.
Mam nadzieję, że będą pojawiać się w tak miłej cenie częściej. Oprócz tego, że są pyyyszne, są bardzo zdrowe. Szkoda tylko, że Nastolat nimi gardzi, choć zaczął pytać o smak. Widzę, że ma ochotę spróbować ale jeszcze się opiera. Korciło mnie, żeby dać Ludziątku ale trochę się bałam.


Składniki:

- 3/4kg omułków,
- ząbek czosnku,
- 1/2 puszki pomidorów bez skórki,
- 2/3 szklanki wina,
- natka pietruszki,
- sól, pieprz
- oliwa z oliwek,
- 250g świeżego makaronu.


Przygotowanie:

Przebrane i oczyszczone małże wrzucić do wrzącej wody i gotować dopóki się nie otworzą.
Odcedzić zostawiając około szklanki wody. Jeśli są nieotwarte muszle, należy je wyrzucić. Wyjąć z muszli mięso małży. posługując się palcami, można posłużyć się muszlą tak jak szczypcami. Zostawić około 1/3 małży w muszlach.
Rozgrzać oliwę, zrumienić na niej czosnek, dodać część pietruszki i małże. Wlać wino, wodę z małży, dodać pokrojone pomidory z sosem, doprawić pieprzem. Dusić pod przykryciem do zredukowania sosu, powinien być na tyle gesty by oblepiać makaron. Pod koniec duszenia dodać resztę pietruszki i ewentualnie doprawić solą.
W międzyczasie ugotować makaron, najlepiej al dente. Odcedzić i dodać do patelni z sosem. Wymieszać dokładnie i natychmiast podawać. Makaron niestety bardzo szybko stygnie.

Uwagi:
  • makaron nie musi być świeży, można użyć tradycyjnego z paczki, nie musi być też czarny,
  • można użyć mrożonych omułków,
  • woda z małży nie jest konieczna ale wg mnie niesie wiele aromatu,
  • do wody, w której będą gotowały się małże, warto wrzucić ząbek czosnku i kilka gałązek pietruszki,
  • można nie dodawać pomidorów, wyjdzie "biały" sos (zawsze długo się zastanawiam czy zrobić małże na biało czy czerwono),
  • pomidorów należy dodać tyle, żeby sos był koloru pomarańczowego,
  • jeśli zastanawiacie się, co stało się z 1/4 kg małży to zajrzyjcie do mnie jeszcze raz, wkrótce opowiem jak zrobić cozze faszerowane.

Spróbujcie!




1 komentarz: