sobota, 31 stycznia 2015

Passatelli in brodo - Passtelli w rosole.

"Na pohybel!" krzyczeliby Włosi. Zbezcześciła nasze regionalne danie! Moja Mamma tak nie robiła! We  Włoszech też tak nie robiłam. Ściśle trzymałam się recepty na ten świeży "makaron" wywodzący się z Romanii - jednego z regionów Włoch. Z tego samego regionu wywodzi się m.in. parmezan, szynka i wino sangiovese. No i już nie powinno nikogo dziwić, że można zrobić kluski z parmezanu. Nie z samego - z bułką tartą. Passatelli uwielbiamy i robimy zwłaszcza gdy przychodzi tęsknota albo ochota. Są mocno serowe. Robi się je bardzo szybko, potrzebna jest tylko praska do ziemniaków z otworami ok 4-5mm. Czym podpadłabym konserwatywnym Romaniolom? Ano łoscypkiem. Zamiast parmezanu użyłam tartego oscypka, którego ostatnio sporo dostałam. Nie dodałam też otartej skórki cytryny. Konwencja niby ta sama, ale smak zupełnie inny, zwłaszcza, że oscypek pachnie dymem. Rosół tez pachniał.



Składniki: 
  
- na oryginalne passatelli:
  • 100g bułki tartej,
  • 100g parmezanu,
  • 2 - 3 jajka,
  • gałka muszkatołowa,
  • 1 łyżeczka otartej skórki cytryny.
- na moje oscypkowe:
  • 100g bułki tartej,
  • 100g tartego oscypka,
  • 2 - 3 jajka,
  • gałka muszkatołowa.
Wykonanie:

Wszystkie składniki wyrobić razem w misce do konsystencja ciasta makaronowego. Nie powinny rozsypywać się ani kleić zbyt mocno.  Formować kulki i przeciskać przez praskę na gotujący się rosół. Gdy wypłyną na wierzch są gotowe.


Uwagi: 
Buon appetito!

piątek, 30 stycznia 2015

Kaczy kuper!

No tak! Kaczy kuper i to co się do niego przykleiło w ilości dwóch kupiłam ostatnio. Kuperek dostały szwendające się po ogrodzie koty. Nam przypadły dużo lepsze kąski. Kaczka w pieczarkach. Smaczna, krucha, niewysuszona. Dobra była, powiem jak zwykle nieskromnie ale serio, serio była smaczna choć nieco pracochłonna. Najwięcej czasu zajęło mi porcjowanie. Nie da się ukryć, że jest twardsza od kurczaka, którego porcjuję sprawnie zwykłymi nożyczkami. Niestety kaczce nie podołały. Musiałam pofatygować się nożem. Udało się bez strat w palcach, nawet przy moim pechu czy głupocie. Znacie kogoś kto otwiera szybkowar będący pod ciśnieniem? Ja nie znam nikogo innego. Jeśli chcielibyście zobaczyć gejzer z rosołem, a potem mieć kuchnię do sprzątania albo malowania, zróbcie to! Musicie tylko po otwarciu garnka szybko uciekać albo zorganizować sobie kogoś na jakieś dwa tygodnie do opieki nad sobą. Polecam opatrunek nasączony parafiną, siatkę ze srebrem i alantan na koniec. Możecie tez spróbować rozstawić talerze z makaronem, nie trzeba będzie używać chochli.
A więc udało mi się wyjść cało z pojedynku z kaczką. Zrobiłam z niej dwa dania - jeny co za monotonia - rosół w garnku zwykłym tradycyjnie podawany i wspomnianą kaczkę w pieczarkach.


Składniki:
  • 1 kaczka,
  • 1 cebula,
  • 250g pieczarek,
  • 1 łyżka tłuszczu,
  • 1 łyżka mąki,
  • natka pietruszki,
  • 1/2 szklanki śmietany,
  • sól, pieprz.
Przygotowanie:
  
Porcje kaczki oprószyć mąką i zrumienić na rozgrzanym tłuszczu. Podlać niewielka ilością wody i  dusić do miękkości pod przykryciem.

Na oddzielnej patelni podsmażyć cebulę pokrojoną w półplastry, dodać pieczarki i podsmażyć razem.

Miękkie mięso wyjąć na talerz. Do sosu dodać pieczarki i śmietanę "zaklepaną" odrobiną mąki. 

Doprawić.
Wymieszać, włożyć mięso i chwile razem podusić.

Pod koniec duszenia dodać natkę.

Wszystko! Można jeść!

Uwagi:
  • Zamiast całej kaczki można użyć udek lub piersi. 
  • Po podsmażeniu kaczki, przełożyłam ją do czystej brytfanny w celu "odchudzenia" sosu.
  • Po wyjęciu uduszonego mięsa, ręcznikiem papierowym zebrałam nadmiar wytopionego tłuszczu.W tym samym celu co wyżej.
  • Do podsmażanych pieczarek dodałam  odrobinę tymianku. 
  • Mięso zjedliśmy z brązowym ryżem i surówką  z kapusty pekińskiej z marchwią selerem naciowym itp. 
  • Rosół był z domowymi kluseczkami z sera i bułki tartej.
  • Jestem mistrzem Paint'a, naprawiałam talerz (ten na dole) koszmarnie lampa się odbiła. Dodałam nawet kilka ziaren ryżu :)
  • Taka kaczka z grzybami leśnymi i kaszą gryczaną mi się marzy.
    Spróbujcie!
     Do zobaczenia! 

     























    wtorek, 27 stycznia 2015

    Frittata ze szpinakiem.

    Co łączy bezę i omlet ze szpinakiem? Żółtka, a dokładnie 6 żółtek. Można z nich zrobić likier albo kogel mogel ale ani jedno, ani drugie na obiad się nie nadaje. Zarządziłam więc frittatę. To jedno z moich ulubionych, szybkich dań obiadowych. Można ją przygotować na wiele sposobów. U mnie najczęściej jest to "przegląd lodówki". Chyba jeszcze nie zrobiłam dwóch jednakowych. Tym razem maszyna losująca w postaci mnie wylosowała z lodówki szpinak i szynkę oraz obowiązkowo ser. Nie istnieje dla mnie frittata bez sera.
    Frittata ze szpinakiem wyszła - hm dobrze powiedziane - wyszła w 5 minut. Szczytem refleksu było zrobić jej zdjęcie zanim została pożarta.


    Składniki:
    • 6 jaj (+ 6 żółtek "bo były"),
    • 200g szpinaku,
    • 1 mała cebula,
    • 50g szynki,
    • 100g tartego sera,
    • opcjonalnie kilka plastrów oscypka lub innego sera.
    • pieprz czarny,
    • olej.
    Przygotowanie:

    Na sitku rozmrozić szpinak, im więcej wody z niego odcieknie tym lepiej. Cebulę pokroić w kostkę i podsmażyć z szynką, również pokrojoną w kostkę. Dodać szpinak i mieszając doprowadzić do odparowania wody.
    Przestudzić.

    Jajka roztrzepać rózgą lub mikserem.
    Dodać do nich szpinak, tarty ser i rozmieszać.
    Na dobrze rozgrzaną patelnię wylać masę jajeczną.

    Na wierzchu delikatnie ułożyć plastry sera. Nie powinny zatopić się w jajku.
    Smażyć 2 minuty na dużym ogniu. Przykryć patelnię i zmniejszyć ogień. Smażyć przez 10 minut.

    Zsunąć frittatę na pokrywkę i odwrócić.

    Smażyć 8 minut.

    Zdjąć z patelni. Nadmiar tłuszczu odsączyć ręcznikiem papierowym.
     
    Gotowe!

    Uwagi:
    • Zamiast oscypka w plastrach można użyć szynki lub sera żółtego. W drugim przypadku lepiej nie odwracać frittaty, a smażyć ją na wolnym ogniu pod przykryciem, póki nie zetnie się od góry. Tak robi moja Siostra.
    • Wystudzoną frittatę można zabrać "na wynos" do pracy czy szkoły.
    • Przygotowanym z powyższych składników obiadem najadły się cztery osoby, no dobra prawie się najadły :)
    • Można wstawić frittatę do piekarnika, uda się wtedy przygotować jednorazowo wiele porcji.
    • Jeśli doda się do masy odrobinę sody, frittata będzie bardziej puszysta.
    • Na talerzu obok frittaty, własnej produkcji mieszanka warzyw w delikatnej zalewie octowej.
    • Zwykle nie zastanawiam się jaki jest kształt pokrojonej szynki, jeśli kupiłam w plastrach, tnę ją nożyczkami.
     
     Spróbujcie i lubujcie! 
    (również mnie na eFBe ;))






    poniedziałek, 26 stycznia 2015

    Brukselkowa - zupa za karę.

    Moi panowie nie lubią brukselki, zawsze gdy pojawia się ona w zupie jarzynowej pada ofiarą odławiania i przerzucania do mojego talerza.
    W dniu kiedy postanowiłam ukarać ich zupą, wstałam rano i z zadowolonym z życia - jak zawsze o poranku ludziątkiem powędrowałam do kuchni, po kawę. Bez kawy oczy otwieram w 1/4, niewiele wtedy widać. To ten moment kiedy może się wydawać, że świat jest piękny (Dopóki kawa nie otworzy oczu szerzej). Może się wydawać bo uwierzcie kiedy wchodzi się po dwóch takich do kuchni, kiedy użyli dwóch kubków, a na blatach stoi 10, kiedy zapomnieli to czego służy ten materiał wysokiej chłonności w zlewie, a nie nie zapomnieli do czego służy, ONI zapomnieli, że mamy zlew! O tym kosmicznym urządzeniu, które codziennie, a czasem nawet dwa razy dziennie zmywa nam naczynia też nie wiedzą. Normalnie poranny reset pamięci. Totalny brak czasu, bo przecież starcie okruchów z blatu trwa tyle, że jest to niemożliwe do ogarnięcia. No i oczywiście ta strata energii, trzeba by jej tyle zużyć do sprzątnięcia po sobie, że należałoby zjeść jeszcze raz. I tak od rozdarcia przeze mnie ryja do rozdarcia. Tajemnicą nie jest, że nie tylko mnie to spotyka, skoro pokuszono się nawet o badania ile takich bezsensownych czynności wykonywanych jest po członkach rodziny (starcie okruchów z blatu, wstawienie po kimś naczyń do zmywarki, umycie kubka, odwieszenie ścierki itp) w ciągu jednego tylko dnia. Naliczono, że przeciętna "ja" wykonuje ich około 200, niech tylko każde z nich zajmie średnio 30 sekund to w ciągu dnia 1,6 godziny przeznaczone jest na takie "krzątanie". Jest powód do frustracji? Jest! Bo to są prace, których pozornie nie widać ale spróbujcie ich nie wykonać. Tyle samo czasu zajmuje mi, gdy się sprężę umycie wszystkich okien w domu, a mam ich 6 - całkiem dużych.
    Tego poranka padło nawet kilka niezbyt przyjemnych słów, pomyślałam ja Wam pokażę! Ja Wam sprzątam,obiadki gotuję, a Wy tak traktujecie moją pracę! Dzisiaj zrobię Wam obiadek! Popamiętacie!
    I zrobiłam brukselkową zupę karną. Żadna to kara, dla kogoś, kto lubi brukselkę, albo gołąbki, bo zupa całkiem gołąbkowa w smaku wyszła. Do tego "robi się" bardzo szybko.


    Składniki:

    • 0,7l rosołu,
    • 1/4kg brukselki,
    • 120g mięsa mielonego,
    • 2 spore ziemniaczki,
    • opcjonalnie śmietana lub jogurt naturalny,
    • pieprz,
    • koper
    Przygotowanie:

    Przygotować warzywa. Posiekać koper. Duże główki brukselki przekroić na pół i wrzucić do gotującego się rosołu.
    Na patelni podsmażyć mięso mielone. Dodać je do zupy kiedy brukselka zacznie mięknąć.
    Na tarce o grubych oczkach zetrzeć ziemniaki i dodać je do zupy. Pod koniec gotowania dodać koper. Doprawić wg uznania.
    Gotowe!

    Uwagi:
    • Cały misterny plan ukarania moich mężczyzn diabli wzięli - poszli na rosół do Babci,
    • Gdybym nie miała rosołu do zupy dodałabym jeszcze marchewki, korzenia pietruszki i selera - startych na tarce.
    • Mięso podsmażam bez używania dodatkowego tłuszczu.
    • Mężu, jeśli będziesz czytał, dziękuję za przygotowaną codziennie rano kawę :)
    Spróbujcie i lubujcie! (również mnie na eFBe ;))

    niedziela, 25 stycznia 2015

    Wiśniowo - czekoladowy tort bezowy z prądem.

    Trzeci raz zaczynam przedstawiać tort bezowy, który zrobiłam z okazji dnia dziadków zamiast kwiatka, i jakoś mi to opornie idzie. Może zacznę od tego, że nigdy wcześniej własnoręcznie nie upiekłam bezy. Zawsze, odkąd w moim domu pojawił się ten tort bezowy, blaty piekł mąż. Tym razem upiekłam samodzielnie i o dziwo wyszły. Uwielbiam tort dacquoise i robię go praktycznie na wszystkie okazje. Uznałam, że czas poszukać innego smaku. W zasadzie nie musiałam szukać miałam go w głowie - wiśniowo-czekoladowy. Kwaskowy smak wiśni i umiarkowana słodycz gorzkiej czekolady łączące się z aromatem wiśniówki i bezy. Postanowiłam wykorzystać do tego serek mascarpone i bitą śmietanę. Sprawdzają się znakomicie w dacquoise, sprawdziły się i tu. Dzięki temu, że krem był na bazie niesłodzonej bitej śmietany, był lekki i puszysty.
    Nigdy nie sięgam po kolejny kawałek tortu, raczej po ogórka kiszonego dla przełamania smaku. Tym razem skusiłam się na kolejny kawałek... i kolejny. Może to za sprawą wiśni, a może wiśniówki do kremu dodanej...
    Na pewno dopracowana wersja tego bezowca będzie się u nas powtarzać. Co należy poprawić? - w uwagach.



    Składniki:

    Beza:
    • 6 białek (jajka L),
    • 300 g cukru pudru.
    • 1 łyżeczka octu lub soku z cytryny,
    • szczypta soli
    Krem wiśniowy:
    • 125 g serka mascarpone,
    • 250 ml śmietanki kremówki,
    • 250 g rozmrożonych i odsączonych wiśni,
    • 1/2 łyżeczki cukru,
    • kieliszek wiśniówki (opcjonalnie)
    • fix do śmietany (opcjonalnie).
    Krem czekoladowy: 
    • 125 g serka mascarpone,
    • 250 ml śmietanki kremówki,
    • tabliczka gorzkiej czekolady,
    • fix do śmietany (opcjonalnie).
    Przygotowanie:

    Blaty bezowe.

    Białka ubić z odrobiną soli na sztywną pianę. Dodawać po łyżce cukier nadal ubijając do uzyskania błyszczącej masy. Pod koniec ubijania dodać ocet lub sok z cytryny i wymieszać.

    Uzyskaną masę rozkładać na blasze pokrytej papierem do pieczenia, nadając pianie kształt krążków o średnicy około 18 cm. Z tej ilości piany wyszło mi 6 blatów na dwa torty.

    Wstawić do rozgrzanego do 180 stopni piekarnika i piec przez 5  minut, następnie zmniejszyć temperaturę do 140 stopni i piec około 1 godziny.
    Kolejnym krokiem jest suszenie bezy, zwykle kilka godzin lub noc. Ponieważ te bezy były dużo niższe niż zwykle wystarczyła 1 godzina
    suszenia w piekarniki z włączonym termoobiegiem i ustawioną temperaturą 50 stopni.  Dodatkowo suszyłam je "na stojąco" oparte jedna o drugą.

    Krem wiśniowy:

    Wiśnie rozmrozić na sitku i pozostawić na kilka godzin by dobrze odciekły. Odłożyć kilkanaście wiśni, pozostałe owoce przełożyć do naczynia miksera i zmiksować z odrobiną cukru (niezbyt długo tak by pozostały kawałki wiśni). Odstawić na kilka minut, po czym zlać sok z wiśni. Dodać wiśniówkę i wymieszać.  Ubić obie porcje śmietany kremówki dodając fix do śmietany zgodnie ze wskazówkami na opakowaniu ale bez dodatku cukru. Do miski włożyć 1/2 opakowania serka mascarpone dodać owoce i zmieszać za pomocą trzepaczek miksera. Powstałą masę przełożyć do połowy ubitej śmietany i krótko wymieszać.

    Krem czekoladowy:

    Czekoladę rozpuścić w kąpieli wodnej i przestudzić. Jeszcze płynną dodać do serka mascarpone (zostawić spora łyżkę) i wymieszać używając miksera. Dodać bitą śmietanę i krótko wymieszać.

    Na paterze ułożyć bezę, wyłożyć na nią krem czekoladowy i ułożyć na nim kilka wiśni. Przykryć kolejnym blatem, na który wyłożyć krem wiśniowy. Położyć na nim ostatnią bezę, polać ją pozostałą czekoladą i ozdobić wiśniami.

    Uwagi:
    • Z tej ilości masy bezowej zrobiłam 6 blatów, które wyszły dużo niższe niż wtedy gdy piekę tylko 2 blaty. Po przełożeniu kremem i kilku godzinach w lodówce okazało się, że dolne bezy - głównie środkowa - niemal znikły. Mnie to nie przeszkadzało bo dało się je wyczuć w smaku i "trzymały" krem na miejscu, jednak straciły zupełnie chrupkość. W przyszłości będę robić z tej porcji masy 3 blaty. Będzie to wymagało nieco dłuższego czasu pieczenia. To w zasadzie kluczowa uwaga.
    • Zupełnie zapomniałam, że beza urośnie i rozłożyłam pianę na jednej blasze, w efekcie blaty połączyły się. Dały się łatwo rozdzielić, jednak nie były idealnie okrągłe - nigdy nie były. Nigdy w życiu nie udało mi się stworzyć czy to z ciasta czy ołówkiem równego koła. Może gdyby "Matka jest tylko jedna" kupiła mi kiedyś katarynkę dziś śmigałabym równe kółeczka.
    • Zamiast wiśniówki można użyć brandy -  to jej szukałam w barku ale chyba wyszła bo znalazłam tylko wiśniówkę i coś jeszcze.
    • Z soku, który przez noc wypuściły wiśnie ugotowałam syrop, którym polałam tort. 
    • Drugi tort, do którego użyłam pozostałe bezy, przełożony został kremem chałwowym.






     


    wtorek, 20 stycznia 2015

    Serce z indyka.

    Kto pomyślał, że będzie o podrobach ten się pomylił.
    Wspominałam już o tym jak wiele serca mam dla Szanownego Męża. No mam, taka słabość.
    Nie chce jeść ryby jego strata, a żeby nie był taki już całkiem poszkodowany i nie jadł samych ziemniaków (choć powinien mieć karę za grymaszenie) kiedy my zajadamy się pysznym pstrągiem   przygotowałam mu filet z indora, a że się wziął i ułożył na kształt serca  - indyk nie mąż, to mu wmówiłam, że niby specjalnie dla niego.  Muszę dodać, że po upieczeniu mięso serca nie przypominało ale i tak zjadł.

    Składniki:

    • 3 plastry fileta z indyka,
    • pieprz czarny,
    • kilka krążków pora, 
    • 1 łyżka posiekanej natki, 
    • 1 ząbek czosnku,
    • 1 łyżka oliwy,
    • opcjonalnie sól,
    • arkusz papieru do pieczenia.


    Przygotowanie: 

    Filet z indyka oprószyć przyprawami. Ułożyć na papierze do pieczenia, posypać pietruszką i porem, dodać przekrojony na pół ząbek czosnku i skropić oliwą. |Zamknąć w papierze do pieczenia, formując "pieróg". 
    Piec około 20 minut w rozgrzanym do 180 stopni piekarniku. 
    Podawać z dowolnymi dodatkami.  U mnie były to zapiekane ze śmietana i serem ziemniaki oraz warzywa ugotowane na parze.

    Uwagi:

    Gdyby nie to, że używałam piekarnika do zapiekania ziemniaków i upieczenia ryby to jedną porcje mięsa przygotowałabym na patelni. Przygotowałabym ją dokładnie tak jak do pieczenia - w papierze.  Nie należy dodawać na patelnię żadnego tłuszczu. Ogień nie powinien być zbyt duży, patelnia przykryta, a mięso raz odwrócone. Czas przygotowania na patelni to około 10 minut. 

    Mięso przygotowywane w papierze jest aromatyczne i soczyste.

    Kliknijcie sobie w zapiekane ziemniaki

    Spróbujcie i lubujcie! (również mnie na FB)




      








    Zapiekane ziemniaki

    Zapiekane ziemniaki mogą z powodzeniem być samodzielnym daniem, mogą też być dodatkiem do obiadu czy kolacji. Ostatnio były u mnie dodatkiem do pieczonych: pstrąga i indyka.

    Do tego dania wykorzystałam część ziemniaków w mundurkach ugotowanych wcześniej do klusków.

    Składniki:
    • 4 ziemniaki średniej wielkości,
    • 4 łyżki śmietany,
    • 1 łyżka siekanej natki pietruszki,
    • 3 łyżki tartego sera żółtego,
    • pieprz czarny
    • opcjonalnie sól.
    Przygotowanie: 

    Ziemniaki obrać, pokroić w plastry i ułożyć w naczyniu żaroodpornym.
    Śmietanę wymieszać z pieprzem (i solą). 
    Rozsmarować na ziemniakach. Posypać pietruszką i serem. Zapiekać około 20 minut w temperaturze 180 stopni.

    Spróbujcie i lubujcie! (również mnie na FB)
     



    Czas na ryby!

    Wędka w dłoń, robaki pod pachę, chyba jednak lepiej odwrotnie robale w dłoń, wędka pod pachę. Nie! Na ramię! Lubicie łowić ryby?  Ja uwielbiam ale do tej pory nie nauczyłam się przywiązywać robala do haczyka, dotknąć też go nie dotknę. Jest bezpieczny. Rodzina pana dżdżownica może czuć się bezpieczna. Ja łowię na kukurydzę albo ciasto chlebowe, chyba, że jest w pobliżu ktoś, kto założy robaka na haczyk, a potem zdejmie rybę (te złowione na wegańską przynętę zdejmuję sama). No cóż, ja brzydzę się. Tak! I to bardzo. Ja, która umiem wypatroszyć ośmiornicę - pod warunkiem, że w rękawicach, brzydzę się robala. Na kukurydzę, jak wiadomo nie poszalejemy, dlatego najczęściej wyciągam płocie.
    Nie o płociach będzie tu dziś mowa, a o pstrągach własnoręcznie przeze mnie złapanych w jednym ze sklepów. Mąż mi pomógł. Poprosiłam, rzuć rybę i rzucił. Złapałam!
    Widziałam z jaką nienawiścią to zrobił, bo on ryby nienawidzi - nie mam pojęcia gdzie to się wychowało :D - za ości. Na szczęście Nastolat rybę lubi mimo ości, a Ludziątko na wszelki wypadek już dostaje małe porcje. Możliwe, że jeśli polubi teraz to ości nie będą mu straszne.
    Jak widać na przykładzie robaka (zapomnijmy o moim wstręcie do niego) sadystą nie jestem i rybą z mężem się nie dzielę. Przygotowuję mu mięso, które jest gotowe równie szybko jak ryba. Co świadczy o moim wielkim sercu lub zachłanności.
    Rybę najprościej jest usmażyć, rzadko jednak przygotowuję ją w ten sposób. Wcale nie trudniej jest rybę ugotować, dusić czy upiec. Na pieczoną Was dziś zapraszam.


    Składniki: 
    • 2 pstrągi - moje ważyły poniżej 300 g / sztuka,
    • 1 ząbek czosnku,
    • 2 łyżeczki masła czosnkowego, 
    • kilka krążków pora,
    • pieprz czarny,
    • łyżeczka oregano,
    • 2 łyżeczki soku z cytryny,
    • 1/2 cytryny,
    • opcjonalnie sól,
    • 2 arkusze papieru do pieczenia.
    Przygotowanie:

    Sprawione ryby ułożyć na papierze do pieczenia (każdą na oddzielnym arkuszu). Rybę skropić sokiem z cytryny. Oprószyć pieprzem i oregano (jeśli ktoś potrzebuje to również solą). Do środka włożyć łyżeczkę masła czosnkowego. Dodać 1/2 ząbka czosnku (nie trzeba go obierać) i kilka krążków pora. Zamknąć rybę w papierze, formując z niego "pieróg".
    Piec w rozgrzanym do 180 stopni piekarniku przez około 20 minut. 
    Podawać z dowolnymi dodatkami.

    Ja podałam z parowanymi warzywami i zapiekanymi pod śmietaną i serem ziemniakami.

    Uwagi:

     Oregano doskonale komponuje się z rybą. Idealnie gdy jest świeże, jeśli nie mam go jednak pod ręką, a do ogrodu nagle robi się "za daleko" używam suszonego. Warto wiedzieć, że oregano rośnie przez całą zimę i jeśli tylko nie jest przykryte śniegiem skubię kilka lisków.

    O przygotowaniu masła czosnkowego  wspominałam tu.
    Rzeczone ziemniaki wyklikacie tu.
    Gdyby ktoś miał ochotę na  soczysty filet z indyka.


    Spróbujcie i lubujcie! (również mnie na FB)




    niedziela, 18 stycznia 2015

    Łopatka i spółka.

    Zdarza Wam się podsłuchiwać rozmowy obcych ludzi? Mnie się zdarza, zwłaszcza mimowolnie, coś interesującego wpadnie w ucho i aż chce się wysłuchać zakończenia. Wiem, wstyd i hańba! Jest to jednak silniejsze ode mnie. Tak było i tamtego dnia gdy wybrałam się do pewnego sklepu odzieżowego. To co tam wtedy usłyszałam wyryło mi się w pamięci chyba na całe życie. Już, już wydaje się, że zapomniałam i jak obuchem w głowę - wraca. Najczęściej gdy jestem w mięsnym.

    "- Po pracy muszę zajechać do ......, jest łopatka w promocji po 7.99 za kg, kupię z 5 kg.
    - (zdziwionym głosem) ale po co Ci tyle łopatki, co z nią będziesz robić?
    - Gulasz, zmielę to zrobię kotlety czy pulpety...... Zamrożę, to bardzo dobra cena
    - (jeszcze bardziej zdziwionym głosem) Ale jak?? Jak zmielisz łopatkę??
    - No normalnie, mam maszynkę elektryczną. (musiała zobaczyć wyraz twarzy koleżanki) Bo wiesz, łopatka to mięso.
    - Ojej, a ja myślałam, że taka kość.... i zdziwiłam się po co Ci tyle kości."


    No dobra, żeby nie było, że naśmiewam się z innych to gwoli sprawiedliwości przytoczę historię pewnej świni, pół-świni. No dobra powiem, półtuszy wieprzowej - od razu lepiej brzmi.
    Wpadł mój mąż z pracy i od progu woła,"U M. będzie świniobicie - bierzemy pół?" Zgodziłam się bez zastanowienia, wszak wiejski wieprzek wiadomo tysiąc razy lepszy niż ten ze sklepu. Nie przewidziałam tylko jednego, że jak koledzy z pracy umówią się na taka imprezkę, to mi chłop do domu przed północą wróci - nie sam, ze świnią. Ciepło panujące w tych dniach nakazało prosięcia rozebrać od razu jak się w domu pojawił. Zabraliśmy się do pracy - pierwszy raz w życiu porcjowałam prosiaczka, mimo tego jakoś umiałam to zrobić i sprawnie nam to szło. Co najważniejsze umiałam ponazywać wszystkie elementy, prócz jednego -podkreślam, że była już czwarta rano.
    - Nie wiesz co to jest?
    - Nie mam pojęcia.
    - Myśl, widziałeś to w sklepie?
    - Nie!
    - Ja też sobie nie przypominam, pewnie to mielą i sprzedają już zmielone. Daj maszynkę.

    ....... wrrrrrrrrrrrr, wrrrrrrrrrrrrr, wrrrrrrrrrrrrr

    - No dobra! Wszystko poporcjowane, pochowane, to szykujemy się spać - zarządziłam
    ........
    - Ładną świnię kupiłem, nie? - pyta mąż już leżąc - Ta rasa, jest specjalna, ma mało tłuszczu. Widziałaś?
    - Tak widziałam. Kiedyś rodzice robili świeżynkę. Na śniadanie zrobimy jajka na boczku.
    - Na jakim boczku, nie podpisywałem żadnego boczku.
    - Kupiłeś świnię bez boczku? Tam nie było boczku! Ooo kuźwa! zmieliliśmy boczek! A taki był ładny niepoprzerastany, prawie nie miał tłuszczu i to mnie zmyliło.

    Siostra do dziś się ze mnie naśmiewa.

    Strasznie długi ten wstęp mi wyszedł, a miał być dzisiaj tylko przepis na łopatkę.

     W moim ulubionym mięsnym, leżały sobie czekając na mnie dwie łopatki "do pieczenia" - takie fajne okrąglutkie, nie wymagające wiązania po mniej niż kilogram każda. Skoro czekały wziąć musiałam. Jedną.

    Składniki:
    • około 1kg łopatki,
    • 2 ząbki czosnku,
    • 1 łyżeczka ziarnistego pieprzu,
    • łyżka rozmarynu,
    • szałwia (u mnie kilka listków),
    • tymianek (u mnie 2 gałązki),
    • 1 łyżeczka gruboziarnistej soli,
    • opcjonalnie 3-4 wędzone śliwki,
    • 1 łyżka mąki pszennej,
    • kapusta czerwona (około 1/3 małej główki),
    • ziemniaki,
    • mąka ziemniaczana,
    • 2-3 łyżki octu,
    • 1 łyżka oliwy,
    • rękaw do pieczenia.

    Pieprz delikatnie rozbić w moździerzu. Odciąć "nóżki" od czosnku i przekroić go na pół - do pieczenia nie obieram czosnku, ponieważ skórka daje bardzo dużo aromatu.
    Mięso włożyć do głębokiej miski lub garnka. Obtoczyć przyprawami i ziołami (oprócz soli). Miskę przykryć i na noc wstawić do lodówki (można nie czekać tak długo - upiec po 2-3 godzinach).
    Moja łopatka spędziła w lodówce w sumie 2 noce. Po wyjęciu z lodówki posolić.  Sól jaką widać na zdjęciu to cała sól jaką dodałam.
    Włożyć mięso do rękawa. Wyjąć mięso z rękawa, włożyć jeszcze raz, tym razem do tego foliowego. Zamknąć rękaw, przekłuć go i wstawić do piekarnika. Piec w 180 stopniach przez 1,5 godziny.



    Sos
    Po wyjęciu z piekarnika, zlać do rondelka płyn jaki zebrał się w rękawie, będzie bazą sosu pieczeniowego.
    Rondelek umieścić na małym ogniu, wrzucić do niego śliwki. Zagotować. Trzymać na ogniu 2-3 minuty. W tym czasie do 3/4 szklanki wody wsypać łyżkę mąki i rozmieszać. Wyjąć śliwki z sosu, wlać wodę z mąką i energicznie rozmieszać. Ponownie dodać śliwki - można je pokroić.

    Kluski
    Ugotowane i wystudzone ziemniaki przecisnąć przez praskę i ugnieść w misce, odjąć na chwilę 1/4 ziemniaków i dodać tyle mąki ziemniaczanej ile miejsca zajmowały te wyjęte. Wyrobić ciasto. Formować kluski. Ugotować kluchy w wodzie - gotowe są gdy wypłyną.

    Kapusta
    Poszatkować kapustę. W garnku zagotować wodę, lekko osolić. Dodać kapustę i doprowadzić do wrzenia, dodać ocet. Zmniejszyć ogień. Gotować na niewielkim ogniu 3-5 min. Kapusta nie może być rozgotowana, ma być półtwarda. Odcedzić, skropić oliwą.

    Uwagi:
    Jeśli ciasto jest zbyt suche, dodać odrobinę wody (niektórzy dodają jajko).
    Kluski nie powinny pękać przy wyrabianiu.
    Nie podałam ilości ziemniaków, ponieważ może być ona dowolna, należy tylko pamiętać, że skrobia ziemniaczana ma stanowić 1/4 objętości ziemniaków.
    Użyłam 375g ugotowanych ziemniaków, z których wyszło 16 kluchów.
    Śliwki wędzone można zastąpić suszonymi lub nie dodawać wcale. Można również dodać suszonej żurawiny.
    Zimne mięso - jeśli zostanie - zjadamy na kanapkach.
    Edit: Używałam octu gruszkowego własnej produkcji.


    Smacznego!


      


     

     




    piątek, 16 stycznia 2015

    Kurczak Marengo.

    Kurczak Marengo nie potrzebuje długiego przedstawiania. Podobno kucharz Napoleona przygotował taką kolację w dniu poprzedzającym bitwę pod Marengo. My nie planowaliśmy żadnych bitew ale kurczaka zjedliśmy ze smakiem. Wieczorem okazało się, że z pomocą chyba 50 świec walczyliśmy z ciemnością bo całe osiedle zostało pozbawione prądu. Kurczak okazał się proroczy - walka była ;)


    Składniki:
    • 8 kawałków kurczaka - u mnie ćwiartki.
    • posiekane czarne oliwki,
    • 300 ml przecieru pomidorowego (passaty),
    • 3 łyżki oliwy z oliwek,
    • 200 ml białego wytrawnego wina,
    • 2 łyżki mieszanki majeranku, bazylii, oregano i tymianku,
    • 2 łyżki masła,
    • posiekany ząbek czosnku,
    • bagietka,
    • sól, pieprz,
    • bazylia do przybrania,
    • 100g różnych grzybów (u mnie same pieczarki)
    Przygotowanie:

    Mięso:
    1. Mięso pozbawić kości.
    2. 2 łyżki oliwy rozgrzać na patelni. Przez 4-5 minut obsmażać mięso - do zrumienienia.
    3. Dodać passatę, wino i zioła. Zagotować. Następnie dusić około 30 minut. 
    4. Gdy sos odparuje, dodać oliwki.
    5. Doprawić solą i pieprzem.
    6. Wymieszać.
    Uwagi: 

    Z powodzeniem można użyć również skrzydełek z kurczaka.
    Nie miałam przecieru z pomidorów, użyłam własnej produkcji pomidorów bez skórki - potraktowałam je blenderem.
    Zanim wlałam płyn na patelnię, zlałam wszystko co wypuścił kurczak podczas obsmażania.
    Mogłam nieco mniej zredukować sos.
    Nie dodawałam soli, wystarczyła ta z oliwek.


    Grzyby:

    Oczyszczone grzyby udusić na patelni do miękkości. Użyć w tym celu pozostałej oliwy. Dodać odrobinę soli.

    Masło czosnkowe:

    Miękkie masło wymieszać z posiekanym czosnkiem.

    Grzanki:

    Czy trzeba podawać sposób przygotowania grzanek?

    Chyba nie jestem odpowiednią osobą by mówić jak zrobić grzanki, nie spaliłam dopiero trzeciej porcji.
    Pierwsza zjarała się tak, że dymiły jeszcze chwilę po wyjęciu z tostera.
    Tak te grzanki można przygotować w tosterze, można i w piekarniku.
    Jak już się udadzą, należy je posmarować masłem czosnkowym i zjeść zanim przyjdzie turkuć podjadek i pożre wszystkie, nawet te z Waszego talerza :)


    Buon appetito!
    Smacznego!










    czwartek, 15 stycznia 2015

    Zupa z selera?

    Kto nie zna selera? Głupie pytanie. Nie znam nikogo, komu obce byłoby to warzywo. Używany jest chyba w każdym domu. W moim całkiem często, a po tym co o nim dobrego wyczytałam, będzie jeszcze częściej. Również za sprawą zupy, do której dziś trafił, co ja mówię, nie trafił, on był jej głównym składnikiem.
    Za co można lubić bulwę selera? Na pewno nie za wygląd bo wygląda dużo gorzej niż taki kalafior na przykład. Ja lubię za smak - orzechowo - ostrawy. Za jego wszechstronność zastosowania - zjadamy go na surowo, gotowanego, w sałakach, grillowanego - ten to jest pyszny, no i od dzisiaj w zupie. Jeśli chcieć więcej powodów do lubienia to wspomnieć należy o niskiej kaloryczności selera, o tym, że witaminy C ma więcej niż cytrusy,  że jest bogaty w witaminę B, a wszystkich cennych składników zawiera prawie 90. Więcej szczegółów znajdziecie np. tu. 

    Tymczasem zapraszam na zupę.

     Składniki:
    • 0,5kg selera
    • garść rodzynek,
    • łyżeczka chrzanu,
    • 0,5l wywaru mięsnego lub warzywnego,
    • 1 łyżeczka masła,
    • 0,5 szklanki śmietany,
    • 1 - 2 łyżki mąki,
    • 10 dkg żółtego sera,
    • skórka otarta z cytryny,
    • sól, pieprz.
    • sok z cytryny,
    • olej - 2 łyżki



    Przygotowanie:

    Obranego selera zetrzeć na tarce o grubych oczkach. Podsmażyć na oleju, pod koniec dodać masło. Wlać wywar, dodać sparzone rodzynki, zagotować.
    Śmietanę połączyć z pozostałymi składnikami i dobrze wymieszać Wlać co zupy - seler powinien być al dente. Mieszać energicznie póki ser całkowicie nie połączy się z zupą. Doprawić do smaku. Gotować 2 minuty na małym ogniu. Gotowe.

    Brzmi banalnie? Takie jest przygotowanie tej niebanalnej zupy.

    Była tak dobra, że jedyny ślad po niej to zdjęcia.

    Uwagi.
    Soku z cytryny dodałam około 1 łyżeczki.
    Rodzynki nadają zupie przyjemną słodycz. Oprócz nich miłym dodatkiem będą również  prażone orzechy czy słonecznik.
    Zupę można podać z grzankami albo ziemniaczanymi krokiecikami.

    Zachęcam do spróbowania tej przygotowanej w 15 minut zupy.







    Współczesne odmiany pochodzą od dzikiego selera naciowego, cenionego jako roślina lecznicza przez starożytnych mieszkańców basenu Morza Śródziemnego. Od czasów Hipokratesa seler był stosowany jako środek uspokajający. Polecano go panom jako afrodyzjak. U Rzymian wizerunek naci selera występował na bitych monetach wymiennie z wawrzynem.
    Dziś wiemy, że dieta selerowa oczyszcza organizm z toksyn zawartych m.in. w pożywieniu. Pobudza przemianę materii, usuwając jednocześnie szkodliwe produkty uboczne tego procesu (np. kwas moczowy, który niewydalony zamienia się w kryształki odkładające się w stawach i powodujące skazę moczanową oraz silne bóle). Dlatego jedzenie selera w każdej postaci oraz picie soku i esencjonalnego wywaru może przynieść ulgę obolałym stawom.
    Seler wzmaga produkcję żółci, ale jednocześnie zapobiega jej zastojowi w woreczku (co jest przyczyną powstawania kamieni). Ułatwia trawienie i likwiduje nawet zaparcia wynikające ze złych przyzwyczajeń żywieniowych. Dieta bogata w seler zalecana jest także osobom cierpiącym na nadciśnienie tętnicze. Schorzenie to jest zwykle wypadkową nawet kilku przyczyn: złego odżywiania, stresu, zaburzeń w pracy nerek, obciążenia serca oraz całego układu krążenia. Tymczasem seler odtruwa organizm, pomaga trawić tłuszcze, działa moczopędnie, polepszając pracę nerek i serca oraz koi stargane stresem nerwy.


    http://www.poradnikzdrowie.pl/zywienie/co-jesz/seler-dostarcza-witamin-ulatwia-odchudzanie-przyspiesza-metabolizm_33956.html
    Współczesne odmiany pochodzą od dzikiego selera naciowego, cenionego jako roślina lecznicza przez starożytnych mieszkańców basenu Morza Śródziemnego. Od czasów Hipokratesa seler był stosowany jako środek uspokajający. Polecano go panom jako afrodyzjak. U Rzymian wizerunek naci selera występował na bitych monetach wymiennie z wawrzynem.
    Dziś wiemy, że dieta selerowa oczyszcza organizm z toksyn zawartych m.in. w pożywieniu. Pobudza przemianę materii, usuwając jednocześnie szkodliwe produkty uboczne tego procesu (np. kwas moczowy, który niewydalony zamienia się w kryształki odkładające się w stawach i powodujące skazę moczanową oraz silne bóle). Dlatego jedzenie selera w każdej postaci oraz picie soku i esencjonalnego wywaru może przynieść ulgę obolałym stawom.
    Seler wzmaga produkcję żółci, ale jednocześnie zapobiega jej zastojowi w woreczku (co jest przyczyną powstawania kamieni). Ułatwia trawienie i likwiduje nawet zaparcia wynikające ze złych przyzwyczajeń żywieniowych. Dieta bogata w seler zalecana jest także osobom cierpiącym na nadciśnienie tętnicze. Schorzenie to jest zwykle wypadkową nawet kilku przyczyn: złego odżywiania, stresu, zaburzeń w pracy nerek, obciążenia serca oraz całego układu krążenia. Tymczasem seler odtruwa organizm, pomaga trawić tłuszcze, działa moczopędnie, polepszając pracę nerek i serca oraz koi stargane stresem nerwy.


    http://www.poradnikzdrowie.pl/zywienie/co-jesz/seler-dostarcza-witamin-ulatwia-odchudzanie-przyspiesza-metabolizm_33956.html

    środa, 14 stycznia 2015

    Hip! Hip! Naleśnik!

    Hurra, naleśniki - rozpromienił się Nastolat! Znaczy się obiad będzie zjedzony, nie będę musiała toczyć kolejnej batalii z niejadkiem. Lubi naleśniki. Może dlatego, że rzadko je robię. Wydają mi się czasochłonne, a przecież nie są. Może to kwestia stania przy patelni żeby przewrócić placek w odpowiednim czasie? No ale przecież nie stoję, zawsze robię coś w międzyczasie. Nie wiem dlaczego tak trudno zebrać mi się by je usmażyć. Przy czym za każdym razem podczas przygotowywania myślę sobie - muszę robić je częściej.
    Znacie kogoś kto nie lubi naleśników? Ja nie znam, można je podać na tyle sposobów, że każdy znajdzie dla siebie coś co lubi.
    W dzieciństwie zajadałam się naleśnikami z prażonymi jabłkami. Były cudowne. Niestety nie umiem takich zrobić, moje smakują inaczej. Raczej ich nie robię.

    Dzisiejsze były m.in. z twarogiem, bo to od niego się zaczęło. Grzebałam w lodówce w poszukiwaniu czegoś jadalnego na obiad i trafiłam na twaróg. Pomyślałam o kluchach leniwych ale zrezygnowałam po odkryciu, że ZA SAŁATĄ stoją dwa ukryte wielkie opakowania jogurtu naturalnego z kończącym się terminem. Znaczy się trzeba je było zniszczyć. Padło na naleśniki, można je nazwać "przegląd szafki" bo mąki wymieszałam chyba wszystkie jakie miałam. Wyszły tak dobre, że postanowiłam spisać co do nich dodawałam. Bywa, że improwizuję, a potem nie umiem tego odtworzyć. 

    Zapraszam na obłędne naleśniki :)


    Składniki na 15 sztuk:
    • 2 opakowania jogurtu naturalnego (2x350g),
    • 0,5l mleka,
    • opcjonalnie woda gazowana,
    • 2 średnie jaja,
    • 250g mąki pszennej;
    • 60g mąki żytniej,
    • 25g mąki kukurydzianej,
    • 4 łyżki płatków gryczanych,
    • cukier waniliowy,
    • cynamon
    • 1/2 łyżeczki sody oczyszczonej,
    • 1 łyżka oleju rzepakowego,
    • twaróg (miałam 330g - nie starczyło do wszystkich naleśników),
    • dowolne owoce,
    • ewentualnie rodzynki,
    • sok z cytryny.
    Płatki owsiane zemleć w młynku (używam tego do kawy). Mąkę połączyć razem, dodać sodę, cynamon (wg upodobań) i przesiać.  Jedno opakowanie jogurtu naturalnego, mleko, jajka i olej zmiksować razem. Dodać cukier waniliowy. Miksując, pomału wsypywać mąkę. Jeśli ciasto wychodzi zbyt gęste należy dodawać powoli wodę gazowaną, tak by uzyskać konsystencję niezbyt rzadką. Ciasto odstawić na 10 minut, jeśli zgęstniało dodać jeszcze wody. Usmażyć. 

    Twaróg rozgnieść widelcem lub przecisnąć przez praskę dodać 1/3 opakowania jogurtu naturalnego i opcjonalnie cukier, wymieszać. Pozostały jogurt wymieszać z cukrem. Lubię dodać jeszcze odrobinę soku z cytryny i rodzynki.
    Naleśniki smarować masa twarogową i składać w trójkąty lub zrolować. Gotowe naleśniki polać jogurtem i obłożyć ulubionymi owocami. Gotowe! Prawda, że proste?

    Uwag garstka.
    Płatki gryczane można zastąpić kaszą lub gotową mąką gryczaną, z dodatkiem cynamonu nada naleśnikom przyjemny aromat.
    Dodatek wody gazowanej lub piwa spowoduje, że naleśniki będą bardziej puszyste.
    Smażę na patelni teflonowej o średnicy 20 cm.
    Patelnie natłuszczam tylko przed pierwszym naleśnikiem. Teflon i dodatek oleju do ciasta zabezpiecza placki przed przywieraniem.
    Naleśnika można przewracać bez ryzyka rozdarcia gdy na jego powierzchni robią się dziurki.


    Ptaszki ćwierkają, że niebawem ogłoszony zostanie konkurs :)


    Już jutro historia pewnej łopatki. 

    Do zobaczenia. :)